Lepsze polskie gówno w polu, niż fiołki w Neapolu. Spotkanie z ekipą "Polskiego gówna"

Polskie gówno” - prześmiewczy musical Tymona Tymańskiego bezkompromisowo obnażający brudną prawdę o polskim show-biznesie. Z twórcami filmu wyróżnionego nagrodą publiczności tegorocznego festiwalu filmowego w Gdyni, rozmawialiśmy podczas czwartego dnia toruńskiej uczty filmowej. 

fot. Wojtek Szabelski / freepress.pl
Wolę polskie gówno w polu, niż fijołki w Neapolu” - pisał Kazimierz Przerwa – Tetmajer. To zdanie sprytnie wykorzystali twórcy „Polskiego gówna”, umieszczając cytat w pierwszych sekundach filmu w reżyserii Grzegorza Jankowskiego. Wyświetlony wczoraj w toruńskiej Od Nowie bawił, momentami szokował, a potem skłaniał nawet do myślenia, czy możliwe stanie się kiedyś ominięcie "polskiego gówna" show-biznesu. B w filmie, aby coś osiągnąć trzeba się sprzedać – swój charakter, swoją wolność, a muzykę robić tak, aby były pieniądze - dla wszystkich i po nic. Spełnić trzeba również wymagania menadżera Czesława Skandala (w tej roli Grzegorz Halama), choć okazuje się, że potem i tak nas okradnie. Warto jednak pamiętać, że można również pokłonić się przed bożkiem Show-bizem, któremu ołtarz w sypialni urządził producent Roman Bloom (Jan Peszek).

- Wartością filmu jest to, że pokazuje prawdę o losie muzyka. Bo wszystko pięknie wygląda na teledyskach. Pamiętam, kiedyś, w latch 90. zobaczyłem klip gdzie Kayah jeździła limuzyną. Jak to?! - pomyślałem. Przecież ona mieszka w bloku i naprawdę jeździ małym fiatem! Show-biznes to świat kłamstwa - zdradził Krzysztof Skiba, którego w filmie oglądamy w roli menadżera Prucnala. - Oczywiście teraz już jeździ limuzyną, ale wtedy to było śmieszne. To kwestia marzeń, ludzie udają
kogoś, kim nie są. Ten film to obnaża – pokazuje również czarną stronę menadżera. Ja należę do pokolenia, które zostało okradzione przez różnych cwaniaczków. Oczywiście po jakimś czasie nauczyliśmy się tego biznesu, ale zanim zorientowaliśmy się, o co chodzi, oni zdążyli już nas okraść – opowiadał.

Prawie 7 lat trwały prace nad materiałem. - Po prostu zabrakło pieniędzy. Potem razem z Tymonem chodziliśmy po producentach: przestraszyli się, mówili, że film jest za mocny, choć sceny były słabsze od tych, które ostatecznie oglądamy na ekranie – wyznał reżyser Grzegorz Jankowski. - Potem były pytania: robimy to, czy nie robimy? Stanęło na tym, że zrobimy i ruszyliśmy - z montażystką Agnieszką Glińską i operatorem Tomkiem Madejskim – wyjaśnił.

To właśnie o montażu Agnieszki Glińskiej, twórcy mówili najchętniej. - Aga zadbała o to, aby zawrzeć w nim elementy kobiece. Wyciągnęła z nas emocje, uchwyciła najlepsze momenty – mówił Tymon Tymański (w filmie w roli Jerzego Bydgoszcz, również autor scenariusza). - Scena spowiedzi perkusisty z Tymonem liczyła około jednej godziny nagrania, a my musieliśmy wyciąć z tego zaledwie 4 minuty, zachowując tę samą emocję. Montowaliśmy, Agnieszka mnie wyrzucała, mówiła: przyjdź następnego dnia, ja przychodziłem i było dobrze. - wspominał Grzegorz Jankowski.

Głos zabrała również sama Agnieszka Glińska. - Nie chodziło o to, aby było śmiesznie. Nawiązaliśmy do historii, do stanu wojennego. Łącznie z zabawą, zawarta jest w nim pewna głębsza treść, ona zmusza do myślenia. Są recenzje, w których czytamy, że to wcale nie jest zabawny film – mówiła. - Oglądaliśmy to wspólnie tysiące razy. Najbardziej jedną konkretną uwagą pomógł nam Jacek Szczerba. Był taki okres, że cały czas było coś nie tak. Od gówna się zaczęło, przez gówno przeszło i na gównie się skończyło. Nie było zmian, nie było kontrastów. Zaczęliśmy pracować nad tym, aby początek filmu i trasa koncertowa ukazały, że chociaż przez chwilę jest dobrze. To dużo zmieniło – wyjaśniła. - Ten film to rodzaj buntu. Danie Roberta Brylewskiego jakie znalazłem na taśmach z lat 80.: „Chcemy coś zmienić tylko nie wiemy co” - to jest właśnie jego kwintesencja – dodał Jankowski.

Czy chałturzyć musi każdy? - No, nie oszukujmy się. Chałtury grał także Chopin. Zapraszano go, aby grał, kiedy państwo Czartoryscy wracali z polowania – mówił Skiba - Jest jeszcze słynna szkoła Andrzeja Grabowskiego – swoją droga mojego mentora, doskonałego aktora, który potrafiłby zagrać kartkę papieru i kilogram bananów. On właśnie powiedział: „Skiba, zagrać w teatrze, to łatwizna. Tam przychodzą miłośnicy sztuki, siadają, są grzeczni, przeczytali co najmniej trzy książki, kurtyna idzie w górę... A wyobraź sobie zagrać w supermarkecie!”.

W postać Stana Gudeyko wcielił się Robert Brylewski, legendarny muzyk Brygady Kryzys, Armii i Izraela. Dlaczego? - Dla kasy, dla sławy to zrobiłem – żartował. - Marzyłem o tym. Pomyślałem: oni wymiękną, nie dadzą rady pracować przy „Polskim gównie”, ale okazało się, że to są bardzo wytrzymali ludzie. Po drugie, teraz już nie mam wątpliwości, że jak Tymon coś organizuje, to ja się od razu na to piszę – zdradził.

Podczas wtorkowego spotkania dowiedzieliśmy się także, jak sami twórcy oceniają efekt swojej pracy. - Nie jestem muzykiem, ale w połowie tych sytuacji doskonale się odnajduję. Talk show przedstawiony w filmie taki naprawdę jest. Tak to dokładnie wygląda. One są ściemą. – mówił Jankowski. - Film musi być wyważony - wtedy ktoś mówi nam, że jest za ostry, ktoś inny, że za miękki. Jeśli widzowie mają inne zdanie – wszystko jest w porządku. Mam nadzieję, że po tym filmie będzie łatwiej, że uda nam się to gówno ominąć – mówił Tymański.

Marzenie twórców już się spełniło. - Śmialiśmy się kiedyś z sytuacji, kiedy „Polskie gówno” przyjdzie nam usłyszeć z ust Grażyny Torbickiej. I ona to powiedziała w tym roku w Gdyni, wręczając nam nagrodę publiczności. Ja myślę, że więcej szczęścia nie potrzeba – skwitował Jankowski.

Klaudia Peplińska


Komentarze

Prześlij komentarz