Zderzenie prawa i kultu. "Difret" od dziś w polskich kinach (recenzja)

Etiopski kandydat do tegorocznego Oscara to nie tylko kino konkretne i spójne narracyjnie, ale też stanowcze. Poruszając problem przemocy wobec kobiet w wiejskich rejonach Etiopii, Zeresenay Mehari staje się głosem wszystkich ofiar okrutnych tradycji. Premiera filmu odbyła się w zeszłym roku na MFF w Sundance. Znany także z 12. edycji Festiwalu Tofifest "Difret" trafia dzisiaj do polskich kin.

Tizita Hagere

Zgodnie z etipską praktyką społeczną telef, młode kobiety porywa się tam w celach matrymonialnych, zmuszając je do małżeństwa. Ofiarą tego obyczaju staje się główna bohaterka filmu, 14-letnia Hirut (Tizita Hagere). W słoneczny dzień, ubrana w błękitną spódniczkę, wybiega beztrosko ze szkoły. Po chwili zostaje otoczona przez kilku rosłych mężczyzn, porwana i uwięziona. Oparta na prawdziwych zdarzeniach historia przedstawia losy dziewczynki, której udało się uwolnić z rąk niedoszłego męża. Jak podkreśla sam reżyser filmu, okrutna tradycja porywania z gwałtem w celu poślubienia nie jest problemem wyłącznie krajów afrykańskich. Przypadki takiego traktowania kobiet mają miejsce także w Indiach, Pakistanie, a nawet Ameryce Łacińskiej.



Hirut udaje się uciec, ponosi jednak za swój czyn sporą cenę. Dziewczyna, nie godząc się na swój los, dokonuje zabójstwa na swoim oprawcy. W tym momencie reżyser zaczyna snuć właściwą narrację. Co ciekawe, nie pozostaje na etapie przeżyć wewnętrznych Hirut - celuje raczej w niedociągnięcia i paradoksy etiopskiego prawa, które zabrania kobietom chronić własnej godności w obliczu niebezpieczeństwa. Z pomocą przychodzi Meaza Ashenafi (w tej roli Meron Getnet), młoda prawniczka, która, poruszona losem dziewczynki, postanawia reprezentować ją przed sądem i udowodnić, że Hirut działała w obronie własnej.

Meron Getnet

Rozpoczyna się gehenna, której czoła musi stawić nie tylko sama Hirut, ale także jej rodzina i najbliższe otoczenie. Gnębiona przez lokalną społeczność, ośmieszona, łamiąca prawa wieloletnich obyczajów. Mehari bardzo trafnie uchwyca niuanse dotyczące ludzkiej psychiki, która, niekiedy bardziej niż konsekwencji prawnych, boi się odtrącenia i wykluczenia z rytualnego kręgu uświęconych tradycji. Co wyraźnie podkreślone w filmie, walka o wyzwolenie Hirut jest nie tyle walką z systemem, ale przede wszystkim z niesprawiedliwą praktyką traktowania kobiet, zakorzenioną w mentalności lokalnych.

Tym razem to właśnie mężczyzna staje się głosem ucieśnionych - reżyser filmu, Zeresanay Mehari, podjął się odważnej krytyki kraju, w którym sam spędził lata swojego życia. Urodziłem się i wychowałem w Etiopii. W wieku dziewiętnastu lat wyjechałem na studia do Stanów, ale dobrze znam etiopską kulturę i obyczaje. To nie sekret, że w Etiopii porywa się i zmusza do ślubu kobiety, które nie wyrażają chęci wyjścia za mąż. Dorastałem w jej cieniu. W mieście się o tym nie mówi, ale w wioskach na prowincjach takie rzeczy dzieją się na porządku dziennym. Zacząłem sobie zadawać pytania. Czy jestem częścią tradycji, która legitymizuje przemoc wobec kobiet? Czy mogę coś zrobić, żeby to zmienić?" - mówi. Przeniesienie na wielki ekran historii uprowadzonej dziewczyny to z pewnością wielki krok w tej sprawie i jednocześnie mocny sygnał ze strony środowiska walczącego o prawa kobiet.

Tizita Hagere

Od historii Hirut i walczącej o jej godne życie prawniczki Meazy minęło kilkanaście lat. Przez ten czas wiele zmieniło się nie tylko w samej Etiopii, ale innych krajach, w których przypadki okrutnego traktowania kobiet wciąż są na porządku dziennym. Tradycja porywania młodych dziewcząt jest już traktowana jako przestępstwo i podlega karze od pięciu do piętnastu lat więzienia. Jednak prawo nie zawsze jest respektowane. Jak mówi sam autor filmu, w małych wioskach panują lokalne prawa i uznaje się je za ważniejsze nawet, gdy stoją w sprzeczności z prawem państwowym.

Film Mehariego spełnia jedną z niezwykle istotnych misji kina i sztuki w ogóle - społecznego zaangażowania i mówienia o rzeczach istotnych, także dla widza europejskiego. Szczególnie, jeśli mamy do czynienia z walką o prawa człowieka, których łamanie we współczesnym świecie nie powinno być dopuszczalne. To ważny głos nie tylko ze strony aktywistów, ale i środowiska artystycznego. Warto dodać, że producentem wykonawczym filmu jest znana z działalności charytatywnej aktorka Angelina Jolie, a w samej ekipie znalazł się także polski akcent - w postaci operatorki, Moniki Lenczewskiej. Sam Mehari, mimo że nie należy do środowiska aktywistów, odważył się stworzyć film poruszający ważny problem społeczny. Moim zdaniem, a sądzę, że mam pełne prawo mówić o swoim kraju i jego obywatelach, panująca w nim tradycja jest zła i powinna zostać zmieniona - mówi reżyser.

Tizita Hagere

Fenomenem "Difret" nie jest wysoki poziom artystyczny czy zapierające dech w piersiach autorskie kreacje. Tym bardziej, że na obsadę filmu składają się w przeważającej części naturszczycy. Dostaliśmy za to obraz naturalny, przemawiający językiem czystego człowieczeństwa, skłaniający do walki o sprawiedliwość. Dla wszystkich.

Angelika Jasiulewicz

Komentarze