Grímur Hákonarson zjawił się na tegorocznej edycji festiwalu Tofifest z filmem, który już wcześniej został doceniony przez krytyków. Islandzka opowieść została wyróżniona wiosną w Cannes, co, jak podkreślił sam reżyser, było ogromnym sukcesem. Tymczasem jesienią film podjął próbę podbicia serc toruńskiej publiczności. Sądząc po żywych reakcjach, jakie wywołał - chyba mu się to udało.
We wtorek
wieczorem Kino Centrum przeżywało prawdziwe oblężenie. „Wszystkie bilety na Islandzką opowieść zostały
wyprzedane!” - te słowa powtarzano napływającym do budynku widzom, którzy dowiedzieli
się, że nie będą mogli obejrzeć dzieła islandzkiego reżysera. Tym szczęśliwcom,
którym udało się dostać na film, Grímur Hákonarson osobiście życzył udanego seansu,
a półtorej godziny później w rozmowie z Anną Tatarską chętnie odpowiadał na
pytania nurtujące zachwyconą obrazem publiczność.
"Islandzka opowieść to film autentyczny, który powstał na podstawie znanych mi z książek bądź historii z życia codziennego, które ze sobą połączyłem. Jedynym wątkiem, który wymyśliłem, był pies roznoszący wiadomości i listy. Cała reszta opiera się na faktach” – mówił reżyser.
Jak mogliśmy się dowiedzieć, autentyczność filmu była dla jego twórców sprawą najwyższej rangi. W tym celu do obsady wprowadzono farmerów i lokalnych mieszkańców, powierzając im role epizodyczne. Dzięki temu jeszcze bardziej rzuca nam się w oczy izolacja islandzkiej społeczności.
"Ten film jest dość depresyjny. Mówi o dwóch skłóconych braciach hodujących owce, mieszkających na zupełnym odludziu, nie rozmawiających ze sobą od 40 lat. Nie było łatwo pozyskać środki finansowe do jego produkcji, prezentując tak ponure streszczenie” – powiedział Grímur Hákonarson. Zapytany o to, dlaczego w takim razie nakręcił film na odosobnionej Islandii, odrzekł: „Ponieważ to mój kraj. Gdziekolwiek jestem, moje myśli zawsze wracają do Islandii. I sam jestem trochę uparty, jak bracia z Islandzkiej opowieści".
W filmie, obok dwóch braci, główną rolę grają owce. Widzowie od razu zauważyli, że są one ekipą, z którą łatwo się współpracuje. Tymczasem reżyser zaskoczył wszystkich odpowiedzią. „Choć wiem, że brzmi to pewnie jak kłamstwo, z owcami poszło gładko. To były starannie dobrane owce, ze specjalnego owczego castingu, jaki przeprowadziliśmy. Spotkaliśmy takie, które się nas bały, ale i takie, które były zupełnie wyluzowane i w efekcie końcowym to właśnie one otrzymały angaż do produkcji. Wbrew pozorom ze zwierzętami pracuje się łatwiej niż z dziećmi!” – skwitował.
Islandzka opowieść wejdzie na ekrany kin z początkiem roku 2016.
Jak mogliśmy się dowiedzieć, autentyczność filmu była dla jego twórców sprawą najwyższej rangi. W tym celu do obsady wprowadzono farmerów i lokalnych mieszkańców, powierzając im role epizodyczne. Dzięki temu jeszcze bardziej rzuca nam się w oczy izolacja islandzkiej społeczności.
"Ten film jest dość depresyjny. Mówi o dwóch skłóconych braciach hodujących owce, mieszkających na zupełnym odludziu, nie rozmawiających ze sobą od 40 lat. Nie było łatwo pozyskać środki finansowe do jego produkcji, prezentując tak ponure streszczenie” – powiedział Grímur Hákonarson. Zapytany o to, dlaczego w takim razie nakręcił film na odosobnionej Islandii, odrzekł: „Ponieważ to mój kraj. Gdziekolwiek jestem, moje myśli zawsze wracają do Islandii. I sam jestem trochę uparty, jak bracia z Islandzkiej opowieści".
W filmie, obok dwóch braci, główną rolę grają owce. Widzowie od razu zauważyli, że są one ekipą, z którą łatwo się współpracuje. Tymczasem reżyser zaskoczył wszystkich odpowiedzią. „Choć wiem, że brzmi to pewnie jak kłamstwo, z owcami poszło gładko. To były starannie dobrane owce, ze specjalnego owczego castingu, jaki przeprowadziliśmy. Spotkaliśmy takie, które się nas bały, ale i takie, które były zupełnie wyluzowane i w efekcie końcowym to właśnie one otrzymały angaż do produkcji. Wbrew pozorom ze zwierzętami pracuje się łatwiej niż z dziećmi!” – skwitował.
Islandzka opowieść wejdzie na ekrany kin z początkiem roku 2016.
Michalina Reda
Komentarze
Prześlij komentarz