Raptem kilka dni temu miała miejsce europejska premiera filmu Marcina Sautera „Hakawati”. Była ona największym wydarzeniem artystycznym pierwszego dnia bydgoskiego festiwalu Camera Obscura. Film ostatecznie otrzymał specjalne wyróżnienie Jury. W następny piątek obejrzy go po raz pierwszy warszawska publiczność.
Pełna sala i wielkie zaciekawienie nowym dziełem Marcina Sautera towarzyszyły premierowemu pokazowi filmu „Hakawati” prezentowanemu w Konkursie Międzynarodowym Camera Obscura (na zdjęciu obok odbiera nagrodę podczas gali zakończenia). Wywodzący się z Bydgoszczy reżyser postanowił opowiedzieć historię jednego z najbardziej fascynujących zawodów Bliskiego Wschodu. Przez wieki hakawati snuli przed zgromadzoną publicznością opowieści o dawnych bohaterach, królach i księżniczkach. Film Sautera przypomina o tej tradycji, a właściwie sprawdza, czy to dziedzictwo nie zostało zapomniane. Autor „Na północ od Kalabrii” i „Kina objazdowego” znakomicie oddał ducha miast Libanu i Syrii, pełnych małych, ciasnych kafejek, w których przez dziesięciolecia rezydowali hakawati. Paradoksalnie, podróż do Bejrutu i Damaszku okazuje się być podróżą także do naszej, polskiej pamięci o czasach gdy jeszcze opowiadano bajki, a nie tylko oglądano je w TV.
W Warszawie film pokazany zostanie w prestiżowej Klubokawiarni Chłodna 25, w piątek 4.11., o godz 20.00. A poniżej prawdziwy hakawati z Damaszku.
A oto co sam reżyser mówi o filmie: "W miastach Syrii i Libanu, legendarnej krainy Cham, starsi mężczyźni wciąż żyją bajkami. Świata Hakawatich (opowiadaczy bajek) już nie ma, odszedł wraz z wojną, telewizją i internetem. Fragmenty starych bajek mieszają się ze wspomnieniami dzieciństwa, egzotycznych zadymionych kafejek, gdzie Hakawati co wieczór opowiadali swoje historie. Legendarni królowie i rycerze zdają się żyć we wspomnieniach Arabów na równi z sąsiadami i przyjaciółmi z przeszłości. W poszukiwaniu ostatniego Hakawati przemierzamy ciasne, zniszczone wojną uliczki, góry i pustynie, przez które wędrowali krzyżowcy i wreszcie zaułki bogatego, starego Damaszku. W filmie poszukuję świata bajek, które pamiętam z dzieciństwa. Wyobrażeń o nim na granicy snu. Mogę porównać wspomnienia mojej wyobraźni z miejscem na świecie, gdzie te bajki powstały i gdzie opowiadało się je i słuchało codziennie w setkach kawiarenek."
Poniżej poczytajcie sobie różne wypowiedzi Marcina o jego nowym filmie:
Z wywiadu dla biura prasowego festiwalu Camera Obscura:
CO: Mówi Pan, że urzeka Pana ta kultura, jak zostaliście tam przyjęci?Sauter: Jest to trudna kultura, trudna do zrozumienia dla nas. Jest to kraj gdzie kobiety mają mocno ograniczone prawa, kraj pełen napięć, konfliktów, natomiast jest w nim też coś urzekającego. Ludzie są bardzo otwarci, bardzo ciekawi świata i mili. Generalnie zostaliśmy tam dobrze przyjęci. Chociaż wiele zależało od tego o czym chcieliśmy rozmawiać. Kiedy pytaliśmy o wojnę lub konflikty zbrojne to niechętnie z nami rozmawiali. Natomiast o bajkach mówili bardzo chętnie, ponieważ jest to dla nich bardzo ważna tradycja.
pełny tekst rozmowy
Z wywiadu dla MM Bydgoszcz.
„Bardzo chciałem zrealizować reportaż o krajach arabskich. Kiedyś robiłem tam zdjęcia. Urzekł mnie klimat tamtejszych miast. Ta energia i hałas są zupełnie inne niż u nas. Potem w ręce wpadła mi książka pt. „Hakawati” opisująca świat opowiadaczy bajek. Temat jest bardzo istotny, ponieważ dotyczy ważnej tradycji, która niestety umarła”.
Wywiad Marcina Sautera z Bolesławem Racięskim "HAKAWATI"
Dawno, dawno temu , gdy telewizyjno — internetowe sieci nie oplotły jeszcze świata Islamu, w muzułmańskich miastach i wioskach spotkać można było hakawatich. Z głowami wypełnionymi pamięcią przeszłych pokoleń, hakawati snuli przed zgromadzoną publicznością opowieści o dawnych bohaterach, królach i księżniczkach. Film Marcina Sautera przypomina o tej tradycji – autor wyruszył na Bliski Wschód, by sprawdzić, czy dziedzictwo hakawatich nie zostało zapomniane. Podróżując po krainach Islamu poznaje historię i zwyczaje tych, którzy niegdyś rozpalali fantazję spragnionych podań i bajek słuchaczy. Przywołanie legendy hakawatich pokazuje również, jak bardzo zmienił się tamten świat – przekazy cyfrowe i satelitarne zwyciężyły dawnych władców wyobraźni, a „ostatni hakawati” okazuje się skrojoną pod turystów parodią dawnej tradycji.
Bolesław Racięski: Według wstępnej wersji „Hakawati”, spajającą film bajkę o Antarze czytać miała matka synowi, co stanowiłoby fabularną rekonstrukcję pana wspomnienia z dzieciństwa. W rezultacie historię tę opowiada Wojciech Malajkat. Skąd ta zmiana koncepcji? Jak doszło do współpracy z aktorem?
Marcin Sauter: Film rzeczywiście wziął się z jakiegoś mojego szczątkowego wspomnienia z dzieciństwa, a bajki w moim domu rodzinnym czytała mama. Zrealizowaliśmy scenę, która miała to odtworzyć, z przypominającą moją matkę aktorką Dominiką Biernat i sześcioletnim chłopcem. Chodzi tu jednak o coś bardzo ulotnego, nie o rekonstrucję tego, co było, więc po wielu przymiarkach zdecydowałem, że będzie to głos męski i moja córka. Szukałem odpowiedniego głosu w internecie, ciepłego, bez maniery i najbardziej spodobał mi się głos Malajkata.
Jak rozpoczął pan poszukiwania hakawatich? Gdzie szukał pan pierwszych tropów?
M. S.: Hakawatich na bliskim wschodzie nie ma i o tym jest ten film. Został jeden w Damaszku, który jest atrakcją turystyczną i łatwo można go znaleźć w internecie. Natomiast jest bardzo wielu aktorów?–?pasjonatów, którzy opowiadają bajki i próbują przywrócić tę piękną arabską tradycję. Mają festiwal w Bejrucie, na którym byłem. Jednak to jest teatr, opowiadanie przez nich bajek to świetnie wyreżyserowane monodramy i niewiele mają wspólnego ze światem hakawatich, który poznałem z opowieści starszych ludzi
Ten hakawati, którego znalazł pan w Damaszku wydaje się skupiony przede wszystkim na zabawianiu turystów, daleko odbiega od wizji hakawatiego przedstawianej przez bohaterów pana filmu. Jak odbierają go mieszkańcy pamiętający jeszcze dawnych „opowiadaczy”? Czy on sam traktuje swoje zajęcie jako coś więcej niż biznes, folklor dla przyjezdnych?
M. S.: To człowiek skupiony na zarabianiu pieniędzy na turystach. Z tradycji został mu zaledwie strój, bajki opowiada bez ładu i składu, myli bohaterów i historie, skupia się na tanich chwytach dla turystów?—?oni i tak nie rozumieją, co mówi. Natomiast jego syn przetwarza inną arabską tradycję: Karakuzati?–?teatrzyk cieni W swoim komputerze robi piękne, oparte na niej animacje.
W „Hakawati” odwiedza pan kilka krajów arabskich, między innymi Syrię i Libię. Jakie największe trudności wiązały się z tymi podróżami? Czy bariery kulturowe bardzo dawały się panu we znaki?
M. S.: Jest coś trudno uchwytnego w krajach arabskich, co sprawia, że nie czuję się tam najlepiej. To świat zdominowany przez mężczyzn, podszyty męczącym na dłuższą metę napięciem. Chaotyczny i hałaśliwy. Jednak przez mieszkańców byliśmy przyjmowani bardzo miło i pomagano nam na każdym kroku. Problemy mieliśmy z władzami. W Libanie z policją i wojskiem, w Syrii z urzędnikami reżimu.
Pełna sala i wielkie zaciekawienie nowym dziełem Marcina Sautera towarzyszyły premierowemu pokazowi filmu „Hakawati” prezentowanemu w Konkursie Międzynarodowym Camera Obscura (na zdjęciu obok odbiera nagrodę podczas gali zakończenia). Wywodzący się z Bydgoszczy reżyser postanowił opowiedzieć historię jednego z najbardziej fascynujących zawodów Bliskiego Wschodu. Przez wieki hakawati snuli przed zgromadzoną publicznością opowieści o dawnych bohaterach, królach i księżniczkach. Film Sautera przypomina o tej tradycji, a właściwie sprawdza, czy to dziedzictwo nie zostało zapomniane. Autor „Na północ od Kalabrii” i „Kina objazdowego” znakomicie oddał ducha miast Libanu i Syrii, pełnych małych, ciasnych kafejek, w których przez dziesięciolecia rezydowali hakawati. Paradoksalnie, podróż do Bejrutu i Damaszku okazuje się być podróżą także do naszej, polskiej pamięci o czasach gdy jeszcze opowiadano bajki, a nie tylko oglądano je w TV.
W Warszawie film pokazany zostanie w prestiżowej Klubokawiarni Chłodna 25, w piątek 4.11., o godz 20.00. A poniżej prawdziwy hakawati z Damaszku.
A oto co sam reżyser mówi o filmie: "W miastach Syrii i Libanu, legendarnej krainy Cham, starsi mężczyźni wciąż żyją bajkami. Świata Hakawatich (opowiadaczy bajek) już nie ma, odszedł wraz z wojną, telewizją i internetem. Fragmenty starych bajek mieszają się ze wspomnieniami dzieciństwa, egzotycznych zadymionych kafejek, gdzie Hakawati co wieczór opowiadali swoje historie. Legendarni królowie i rycerze zdają się żyć we wspomnieniach Arabów na równi z sąsiadami i przyjaciółmi z przeszłości. W poszukiwaniu ostatniego Hakawati przemierzamy ciasne, zniszczone wojną uliczki, góry i pustynie, przez które wędrowali krzyżowcy i wreszcie zaułki bogatego, starego Damaszku. W filmie poszukuję świata bajek, które pamiętam z dzieciństwa. Wyobrażeń o nim na granicy snu. Mogę porównać wspomnienia mojej wyobraźni z miejscem na świecie, gdzie te bajki powstały i gdzie opowiadało się je i słuchało codziennie w setkach kawiarenek."
Poniżej poczytajcie sobie różne wypowiedzi Marcina o jego nowym filmie:
CO: Mówi Pan, że urzeka Pana ta kultura, jak zostaliście tam przyjęci?Sauter: Jest to trudna kultura, trudna do zrozumienia dla nas. Jest to kraj gdzie kobiety mają mocno ograniczone prawa, kraj pełen napięć, konfliktów, natomiast jest w nim też coś urzekającego. Ludzie są bardzo otwarci, bardzo ciekawi świata i mili. Generalnie zostaliśmy tam dobrze przyjęci. Chociaż wiele zależało od tego o czym chcieliśmy rozmawiać. Kiedy pytaliśmy o wojnę lub konflikty zbrojne to niechętnie z nami rozmawiali. Natomiast o bajkach mówili bardzo chętnie, ponieważ jest to dla nich bardzo ważna tradycja.
pełny tekst rozmowy
Z wywiadu dla MM Bydgoszcz.
„Bardzo chciałem zrealizować reportaż o krajach arabskich. Kiedyś robiłem tam zdjęcia. Urzekł mnie klimat tamtejszych miast. Ta energia i hałas są zupełnie inne niż u nas. Potem w ręce wpadła mi książka pt. „Hakawati” opisująca świat opowiadaczy bajek. Temat jest bardzo istotny, ponieważ dotyczy ważnej tradycji, która niestety umarła”.
Wywiad Marcina Sautera z Bolesławem Racięskim "HAKAWATI"
Dawno, dawno temu , gdy telewizyjno — internetowe sieci nie oplotły jeszcze świata Islamu, w muzułmańskich miastach i wioskach spotkać można było hakawatich. Z głowami wypełnionymi pamięcią przeszłych pokoleń, hakawati snuli przed zgromadzoną publicznością opowieści o dawnych bohaterach, królach i księżniczkach. Film Marcina Sautera przypomina o tej tradycji – autor wyruszył na Bliski Wschód, by sprawdzić, czy dziedzictwo hakawatich nie zostało zapomniane. Podróżując po krainach Islamu poznaje historię i zwyczaje tych, którzy niegdyś rozpalali fantazję spragnionych podań i bajek słuchaczy. Przywołanie legendy hakawatich pokazuje również, jak bardzo zmienił się tamten świat – przekazy cyfrowe i satelitarne zwyciężyły dawnych władców wyobraźni, a „ostatni hakawati” okazuje się skrojoną pod turystów parodią dawnej tradycji.
Bolesław Racięski: Według wstępnej wersji „Hakawati”, spajającą film bajkę o Antarze czytać miała matka synowi, co stanowiłoby fabularną rekonstrukcję pana wspomnienia z dzieciństwa. W rezultacie historię tę opowiada Wojciech Malajkat. Skąd ta zmiana koncepcji? Jak doszło do współpracy z aktorem?
Marcin Sauter: Film rzeczywiście wziął się z jakiegoś mojego szczątkowego wspomnienia z dzieciństwa, a bajki w moim domu rodzinnym czytała mama. Zrealizowaliśmy scenę, która miała to odtworzyć, z przypominającą moją matkę aktorką Dominiką Biernat i sześcioletnim chłopcem. Chodzi tu jednak o coś bardzo ulotnego, nie o rekonstrucję tego, co było, więc po wielu przymiarkach zdecydowałem, że będzie to głos męski i moja córka. Szukałem odpowiedniego głosu w internecie, ciepłego, bez maniery i najbardziej spodobał mi się głos Malajkata.
Jak rozpoczął pan poszukiwania hakawatich? Gdzie szukał pan pierwszych tropów?
M. S.: Hakawatich na bliskim wschodzie nie ma i o tym jest ten film. Został jeden w Damaszku, który jest atrakcją turystyczną i łatwo można go znaleźć w internecie. Natomiast jest bardzo wielu aktorów?–?pasjonatów, którzy opowiadają bajki i próbują przywrócić tę piękną arabską tradycję. Mają festiwal w Bejrucie, na którym byłem. Jednak to jest teatr, opowiadanie przez nich bajek to świetnie wyreżyserowane monodramy i niewiele mają wspólnego ze światem hakawatich, który poznałem z opowieści starszych ludzi
Ten hakawati, którego znalazł pan w Damaszku wydaje się skupiony przede wszystkim na zabawianiu turystów, daleko odbiega od wizji hakawatiego przedstawianej przez bohaterów pana filmu. Jak odbierają go mieszkańcy pamiętający jeszcze dawnych „opowiadaczy”? Czy on sam traktuje swoje zajęcie jako coś więcej niż biznes, folklor dla przyjezdnych?
M. S.: To człowiek skupiony na zarabianiu pieniędzy na turystach. Z tradycji został mu zaledwie strój, bajki opowiada bez ładu i składu, myli bohaterów i historie, skupia się na tanich chwytach dla turystów?—?oni i tak nie rozumieją, co mówi. Natomiast jego syn przetwarza inną arabską tradycję: Karakuzati?–?teatrzyk cieni W swoim komputerze robi piękne, oparte na niej animacje.
W „Hakawati” odwiedza pan kilka krajów arabskich, między innymi Syrię i Libię. Jakie największe trudności wiązały się z tymi podróżami? Czy bariery kulturowe bardzo dawały się panu we znaki?
M. S.: Jest coś trudno uchwytnego w krajach arabskich, co sprawia, że nie czuję się tam najlepiej. To świat zdominowany przez mężczyzn, podszyty męczącym na dłuższą metę napięciem. Chaotyczny i hałaśliwy. Jednak przez mieszkańców byliśmy przyjmowani bardzo miło i pomagano nam na każdym kroku. Problemy mieliśmy z władzami. W Libanie z policją i wojskiem, w Syrii z urzędnikami reżimu.
Komentarze
Prześlij komentarz