Gruzińska kinematografia powoli staje się fenomenem, zyskując coraz większą popularność, nie tylko na świecie, ale i w Polsce. Federico Fellini określił ją kiedyś mianem wyjątkowej, dodając, że jest lekka pod względem filozoficznym, wyrafinowana, a jednocześnie dziecinnie niewinna i czysta. Taka właśnie jest "Wyspa kukurydzy". George Ovashvili stworzył obraz niecodzienny, bo osnuty wokół prostej fabuły, oparty zaledwie na kilku sekwencjach, karmiący się ciszą.
Ilyas Salman, Mariam Buturishvili |
Akcja filmu toczy się w 1992 roku, podczas trwania konfliktu abchasko-gruzińskiego. Życie rolnika i jego wnuczki, przybywających na wyspę rzeki Inguri, zależy od przychylności Matki Natury. Śledzimy żmudny proces osiedlania się i gospodarowania przestrzeni pod uprawę gleby. Bohaterów obserwuje grupa wojskowych, przemierzających rzekę podczas patrolu. Starzec nie zwraca na nich większej uwagi, udzielając zdawkowych odpowiedzi. Jego sposób prowadzenia dialogu z przybyszami jest przemyślany i ostrożny. Zwraca się do nich tak, jak do Matki - z pokorą, ale i ostrożnością. Jest gotowy do walki.
Osadzenie akcji w kraju ogarniętym wojną nie jest w filmie przypadkowe. Reżyser zdaje się wyraźnie podkreślać, że człowiek odgrywa w zastanej rzeczywistości rolę drugoplanową, bo to ziemia jest sferą sacrum, z którą przychodzi walczyć i bratać się - tą, która naprawdę odbiera i przywraca drogocenne życie. Gruzińscy żołnierze przybywający na wyspę postrzegają Abchazję -
kraj nieistniejący - jako Idyllę, miejsce wszelkiej rozkoszy. Nietrudno odnieść wrażenie, że stajemy się częścią swego rodzaju rytuału. Tytułowa Corn Island to tak naprawdę przesycona biblijną metaforyką przestrzeń, w której ziemia przynależy do swego stwórcy (pierwsze zdanie padające w filmie), a losy jej mieszkańców zależą od kaprysów natury.
kraj nieistniejący - jako Idyllę, miejsce wszelkiej rozkoszy. Nietrudno odnieść wrażenie, że stajemy się częścią swego rodzaju rytuału. Tytułowa Corn Island to tak naprawdę przesycona biblijną metaforyką przestrzeń, w której ziemia przynależy do swego stwórcy (pierwsze zdanie padające w filmie), a losy jej mieszkańców zależą od kaprysów natury.
Film gruzińskiego reżysera to kino nienachalne, zbudowane na emocjach, ale też intrygujące. Dotyka najbardziej pierwotnych aspektów życia, jak zniewolenie i konfrontacja z surowym obliczem Natury. W filmie nic nie dzieje się bez jej przyzwolenia, począwszy od zapewnienia osadnikom schronienia, skończywszy aż na zmianach dotyczących cielesności (kobiecość ukazana jako dar). Jak mówi sam Ovashvili: Celem było ukazanie w filmie człowieczeństwa i jego relacji z naturą, co jest o wiele ważniejsze niż problemy, które na co dzień stwarzamy. Rzeczywiście, film gruzińskiego reżysera to swego rodzaju hołd złożony nieistniejącej w miejskim świecie harmonii i życiu zgodnemu z prawami natury, jak surowe by one nie były.
"Wyspa kukurydzy" mogła pozostać niczym nie wyróżniającym się kinem paradokumentalnym. Nie stało się tak między innymi dzięki znakomitym zdjęciom, za które odpowiada węgierski twórca Elmer Ragalyi. Piękne pejzaże uchwycone w kadrach sprawiają, że oglądając sceny rodzajowe, możemy poczuć, że bierzemy udział w magicznym obrządku. Na uwagę zasługują też przesycone emocjami zdjęcia portretowe, tak świetnie wyeksponowane podczas prowadzenia dialogów. "Wyspa kukurydzy" to kino niespieszne, w którym każda scena ma swoje miejsce - jak w biblijnej Księdze Koheleta, w której istnieje czas rozdzierania i czas zszywania, czas milczenia i czas mówienia (...). W "Wyspie Kukurydzy" zdecydowanie przeważa milczenie - za to jest ono fascynująco wymowne.
Angelika Jasiulewicz
Komentarze
Prześlij komentarz